Chociaż chłop jest prosty jak budowa cepa, a chłop-sportowiec lub sportem zafascynowany jest najwyższym stopniem tej prostoty (tak przynajmniej głosi stereotyp), to związek z takim delikwentem wcale łatwy być nie musi. Siedzi taki i godzinami gada, tamten wygrał, tamci przegrali, inny się na spalonym urodził, ktoś za kartki pauzuje, a PZPN to... I jak tu takiego zrozumieć, jak z takim żyć?
A jakby tak troszkę tego sportu liznąć, czymś od czasu do czasu zaskoczyć, włączając się do dyskusji, dajmy na to, o Superpucharze (żeby nie wyjść na Muchę) albo najbliższym starcie Justyny Kowalczyk?
Wyobraźcie sobie tylko jego minę. On nawija o odwołanym meczu Legii z Wisłą. I nagle słyszy: "najbardziej piłkarzy szkoda, bo przed nimi ważne mecze w Lidze Europejskiej". Albo o jakimś niesłusznie podyktowanym rzucie karnym prawi, a my mu na to: "jak duże jest to pole karne?". "Szesnaście metrów ma". "Tak? To sprawdź może, czy nie szesnaście i pół".
Będzie zdziwiony, będzie.
Ale czy w ogóle warto? Na pewno nie za wszelką cenę. Jeśli kogoś to kompletnie nie interesuje, nie ma sensu się męczyć. Czasem jednak dobrze się wysilić, bo choć przeciwieństwa się przyciągają, to taki pozytywny zastrzyk, pokazanie, że się chce - na pewno zostaną zauważone.
A zatem warto? Warto! Tak samo, jak czytać sportdlaniej.blogspot.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz